niedziela, 28 lutego 2010
Szydełkowanie a spokój ducha
Robótki ręczne zawsze pomagały mi się uspokoić (zawsze tzn. do ostatniego piątku). Zarówno szydełko, jak i druty nie lubią stanów wzburzenia nerwowego. Stan ducha natychmiast znajduje odbicie w jakości prac - albo ścieg staje się zbyt ściśnięty, albo, co gorsze, gubi się jakieś oczko lub słupek. Często takiego błędu nie widzi się od razu, dopiero wtedy gdy się swoje dzieło upierze, wykrochmali i wyprasuje. Jestem z natury osobą nerwową, stąd moje zamiłowanie do małych form, takich jak koszulki. Błąd wychodzi w nich zazwyczaj przy następnym okrążeniu, co mnie natychmiast przywołuje do porządku. Jeśli go jednak nie zauważę i po naciągnięciu koszulki na jajka rzeczywistość staje się nieubłagana, tracę niewiele czasu - wykonanie koszulki trwa około pół godziny. Co innego gdyby to była serwetka lub sweter. Wczoraj jednak nic mi nie wychodziło, a od wylewu krwi do mózgu pociągającego zasoba udar tej częsci mej osoby uratowała mnie dopiero lektura książki Dawida Servan-Schreibera pt."Zdrowiej". Zakupionej zresztą na początku tygodnia (chyba w wizji proroczej). Dotarłam do rozdziału 4, zastosowałam podany przez niego sposób na uspokajanie rozszalałych emocji i o dziwo pomogło. Zaczęłam myśleć rozsądnie. Skończyłam szturmować stronę pani "F" komentarzami i uświadomiłam sobie, przede wszystkim, że mój wpływ na czyjąś uczciwość jest praktycznie żaden, jeśli nie chcę by moja wojna o prawa autorskie skończyła się w sądzie. Taki koniec "pisankowej wojny" byłby po prostu dokładnie śmiechu warty. Mogę natomiast w większym stopniu niż dotychczas zaistnieć w internetowej dżungli, zakładając sobie blog. Z niewielką pomocą syna udało mi się to zrobić w ciągu jednego dnia. Zaczynam być powoli Pani "F" nawet wdzięczna. Nam też nadzieję, że kiedyś trafi ona w poszukiwaniu pomysłów na "własne wzory", z którymi zresztą "nie nadąża" na mój blog. W końcu już raz to się jej udało. Trafi, przeczyta, doda komentarz i ... powtórzymy całą dyskusję z jej blogu, którą tak pieczołowicie wykasowała. Była to bowiem w jej wykonaniu bardzo ciekawa interpretacja prawa autorskiego, warta szerszego upowszechnienia.
Na jej blog postanowiłam więcej nie zaglądać. Zbyt boli oglądanie moich "ukochanych dzieci" opieczętowanych cudzym podpisem.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz