czwartek, 8 kwietnia 2010

Kwiatuszkowy zawrót głowy


Wiciokrzew na narożu mojego Wymarzonego Domu.
(fot. z Archiwum "U")


Niedawno w radiu usłyszałam usłyszałam piękną definicję sukcesu życiowego. Brzmiała to mniej więcej tak:
"Wstaję rano, cieszy mnie to co będę robić, a to co będę robić jest moim sposobem zarabiania na życie."
Co ja poradzę na to, że lubię akurat szydełkować?
W każdym razie gdy tak stałam nad stertą włóczek poraził mnie ogrom posiadanego dobra. Biedny Ojciec w książce R. Kiyosaki "Bogaty ojciec, biedny ojciec" miał rację. Wystarczy się rozejrzeć wokół a sposób na wzbogacenie znajdzie się w zasięgu ręki. Szybko dokonałam w myśli obliczeń:
Przybliżona masa włoczki podzielona przez średnią masę jednego kwiatuszka, pomnożone przez 2 złote to daje........

W mojej głowie pojawiła się wizja niewielkiego parterowego domku z użytkowym poddaszem (z podłogą pokrytą grubą warstwą orzechów}.
Przed domem kwitnie rozłożysta magnolia. Na niej grucha para gołębi. Gołębi, z gatunku tych dobrze wychowanych. Nie te paskudy, co pchają się na balkon na jedenastym piętrze i nie dość, że budzą skoro świat, to jeszcze pokrywają wszystko warstwą guana. "Moje gołębie" guano zostawiają od razu na kompostowniku.
Od wschodu, pod ośnieżoną daglezją stadko saren zajada się pachnącym macierzanką sianem, które zbierałam dla nich cały rok. Oczywiście jedzą tylko siano. Żadnego obgryzania malin i kory z drzew owocowych, które znajdują się z tyłu domu. Czerwienią się na nich czereśnie i wiśnie, żółcą morele, jabłka (koniecznie kosztele). Fioletowieją (?) śliwki. Na samym końcu sadu wznoszą się trzy orzechy włoskie, a na nich baraszkują wiewiórki, rywalizując ze mną o zbiory. Od biegnącej od zachodu polnej drogi mój ogród oddziela niewysoki żywopłot z róży jadalnej.

Zaraz zaraz, po dwa złote to ja kwiatuszki mogę sprzedawać na "czarno". W legalnym sklepie Synka muszą one kosztować znacznie więcej, a kto je kupi za taką cenę?

Wizja wymarzonego domku z ogrodem, zanim zdążyłam go umeblować, znów oddaliła się z prędkością światła w nieskończoność. Mogę mieć tylko nadzieję, że jest to plus nieskończoność i kiedyś z niej jeszcze powróci.

Z produkcji kwiatuszków jednak nie zrezygnowałam. Mając na uwadze casus Pomarańczowej Rewolucji będę gotowa, gdy Historia znów zatoczy koło i powróci epoka Dzieci-Kwiatów.
Gdy Historia, będzie się ociągać to może wyjdę jej na przeciw i na emeryturze założę komunę Babci-Kwiatów. Jak jakiś Dziadek napatoczy się zresztą to tez go przyjmiemy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz